Nie przypuszczałem, że moim kluczowym słowem czwartego etapu rekolekcji Lectio Divina będzie zdanie z Ewangelii Jana: „Będą patrzeć na tego, którego przebili” (J 19,37).
W pierwszych dniach rekolekcji czułem się otoczony troską przez Jezusa. Tuż przed swoją śmiercią Jezus był mocno skupiony na innych. Najpierw była to Samarytanka, a potem uczniowie w wieczerniku. Ja też czułem się oczkiem w głowie Jezusa. Widziałem jak bardzo zależy Jezusowi na złączeniu uczniów z Ojcem i z sobą, aby przygotować ich do przeżyć Wielkiego Piątku. W tej trosce o innych i całą wspólnotę widziałem też wyraźnie siebie. Moja dusza zdrowiała po roku pełnym niełatwych historii.
Po pięciu dniach łagodnie doszedłem do dnia wydarzeń Golgoty, który na rekolekcjach był też dniem spowiedzi. Do spowiedzi przygotowałem się bez większych trudności i ze spokojem wsłuchiwałem się w najważniejszą godzinę Biblii. Zastanawiałem się, jak poprowadzi mnie Słowo tym razem. Nie byłem przecież na Golgocie pierwszy raz. Czy będę obok Maryi? Czy może będę patrzył na Ukrzyżowanego z perspektywy Jana? A może Słowo pokaże mi rzeczywistość Golgoty oczami Jezusa? Wtedy jeszcze nie domyślałem się, że czeka mnie czas, którego nie byłem w stanie przewidzieć. Podczas słuchania Słowa pojawiały mi się przed oczami natrętne wspomnienia. Widziałem obrazy z przeszłości, w których czułem się manipulowany i przygniatany kościelną władzą. Niechciałem tych wspomnień. Wszystkie były związane z różnymi kościelnymi sprawami. Te wspomnienia przeszkadzały mi w modlitwie. Rodził się we mnie potężny gniew. Nie mogłem skupić się na słowie. Uczucia wysadzały mnie z kaplicy. Teraz już nie byłem pewny mojej spowiedzi. Nie mogłem czuć żalu za grzechy, bo rozpierający gniew pochłaniał w sobie wszystkie inne uczucia. Martwiłem się o swój sakrament pojednania. Mimo tego gwałtowanego stanu moje myśli były jednocześnie na Golgocie. Stałem przed krzyżem. Jezus przed chwilą umarł. Wtedy mój wzrok padł na słowa w otwartej przede mną Biblii: „włócznią przebił Mu bok” (J 19,34). Zobaczyłem tę włócznię pod krzyżem. Podniosłem ją i z całą mocą mojego gniewu przebiłem Jezusowi bok. Czas zatrzymał się. Poczułem głęboki pokój. Moje rozszalałe uczucia uspokoiły się. Stałem i patrzyłem na Ukrzyżowanego, którego przebiłem. Byłem wyciszony i równocześnie byłem wstrząśnięty tym co zrobiłem. Szeptałem do Umarłego, jakbym chciał usprawiedliwić mój czyn: „Ale Ty już nie żyłeś. Umarłeś wcześniej”. Stałem i patrzyłem na Tego, którego przebiłem. Poczułem wdzięczność. Moja dusza modliła się: „Jeszuah, dziękuję”.
Następnego dnia dawne wspomnienia próbowały zakłócić mi znowu modlitwę. Gdy spoglądałem na ranę Jezusa odczuwałem pokój. Poprosiłem Ukrzyżowanego, żeby schował mnie w swoim boku, który Mu przebiłem. Gdy znalazłem się w Jego ranie wspomnienia znikały i znikał cały gniew. Mogłem spokojnie modlić się. Pomyślałem, że ten bok Jezusa, Jego serce jest moim nowym domem, w którym będę chował się przed moimi szkodliwymi myślami. Jezus wziął do swojego serca gniew z mojego serca. W Nim ten gniew zginął.
Pragnąłem, aby ostatni dzień rekolekcji, który jest w Biblii pełen spotkań ze Zmartwychwstałym, był także moim radosnym dniem spotkania. Niestety nie był. Czułem dokładnie to samo, co czuła Maria, gdy szła po ciemku do grobu Jezusa. Miałem w sobie pusty, bardzo ciemny grób. Martwiłem się, że tak zakończę rekolekcje. Przez cały dzień wpatrywałem się z tęsknotą w wydarzenie z życia Marii. Poznała Zmartwychwstałego, gdy On wypowiedział jej imię. Na wieczornej adoracji pomyślałem, że bardzo chciałbym też coś takiego przeżyć. Poprosiłem Jezusa, aby objawił mi moje imię i żebym to imię usłyszał z Jego ust. Minuty adoracji płynęły, a ja nic nie słyszałem. Głucha, grobowa cisza. Gdy zbliżał się do ołtarza ksiądz, aby zakończyć adorację, powiedziałem Jezusowi, że będę nadal czekał, aż usłyszę moje imię z Jego ust. Będę czekał godziny, tygodnie, lata, ale będę czekał. I gdy ksiądz błogosławił nas Najświętszym Sakramentem, moje oczy padły na otwarty tekst Biblii. Ujrzałem słowa: „braci moich”. Jezus mówił do Marii: „Idź do braci moich i powiedz im: Wstępuje do Ojca mego i Ojca waszego oraz do Boga mego i Boga waszego” (J 20,19). Mój umysł zaczął odmieniać przez wszystkie przypadki „moich braci” i zatrzymał się na „mój brat”. Poczułem strzał prosto w serce, jakby słowo przebiło mi bok. „Mój brat” - to jest moje imię. Byłem poruszony i wstrząśnięty. „Mój brat” to imię jakim zwraca się do mnie Jezus. Mam na imię Brat, Brat Jego.
Czułem, że to nie jest koniec mojej modlitwy. Gdy wszyscy już wychodzili z kaplicy i gasły światła, to święty tekst cały czas świecił we mnie. Nadal odmieniałem w duszy słowo „moich braci”. Wtedy zobaczyłem jeszcze raz tamte niechciane wspomnienia i zobaczyłem tamte osoby, które miały związek z moim gniewem. Patrzyłem na te osoby i słyszałem: „moich braci, moich braci, moich braci… I znowu strzał prosto w serce: „i twoich braci”. „Moich braci i twoich braci”! To tak jak: „Ojca mego i Ojca waszego”. W trudnych wspomnieniach zobaczyłem moich braci… i braci Jezusa
W czasie tych rekolekcji patrzyłem na Tego, którego przebiłem. Zamieszkałem w Jego boku, do którego nie ma dostępu zło moich myśli. Słowo przebiło mi bok i usłyszałem z ust Jezusa moje imię. W moich przeciwnikach zobaczyłem moich braci i Jego braci. Wróciłem do domu jako Brat.
Twój Brat
Do ostatniego etapu rekolekcji Lectio Divina Słowo Boże prowadziło mnie 22 lata, a nie 4. Między pierwszym, a czwartym etapem byłem w Domu Słowa 12 razy na rekolekcjach ośmiodniowych. Przez te lata w Domu Słowa przeżyłem 185 dni. Równolegle przeszedłem trzy różne psychoterapie, co zajęło mi łącznie ponad 3 lata. Jestem księdzem.