Ta strona używa plików Cookie. Korzystając z tej strony zgadzasz się na umieszczenie tych plików na twoim urządzeniu
Język polskiJęzyk polski
pin ul. św Jacka 16, 30-364 Kraków
clock

Sekretariat czynny:
9:00 -12:00 | 14:00 -17:30 | 18:00 -19:00

pinclockphonemailmail

ul. św Jacka 16, 30-364 Kraków

Sekretariat: 9:00 -12:00 | 14:30 -17:30 | 18:00 -19:00

Strona główna

 

up-arrow

Formacja we wspólnocie męczenników i wyznawców

homilia – środa VII tygodnia wielkanocnego, 8 czerwca 2011
Dz 20, 28-38; Ps 68, 29-30.33-35a.35b-36bc; J 17, 11b-19
  
Kiedy rozważam teksty dzisiejszej Liturgii Słowa w mojej pamięci powracają dwie rzeczywistości. Pierwszą jest żywy, zwłaszcza w pierwszych trzech wiekach chrześcijaństwa, ideał męczeństwa, a drugą późniejszy czasowy, choć zakorzeniony w Ewangelii, ideał tzw. „białego męczeństwa”, czyli męczeństwa bezkrwawego. Jezus rozmawiając z Ojcem ma świadomość, że Jego uczniowie żyjący wśród świata, ale nie będący z tego świata, mogą spotkać się z nienawiścią świata i potrzebują oparcia. Nie prosi Ojca, by ich zabrał ze świata, ale by ich ustrzegł od złego. Jezus będąc jeszcze na świecie mówi do Ojca słowa w tym, celu, aby uczniowie Jego radość „mieli w sobie w całej pełni”. Źródłem owej pełni radości jest rzeczywistość kryjąca się w wyznaniu: „za nich Ja poświęcam w ofierze samego siebie, aby i oni byli uświęceni w prawdzie”. Św. Paweł ma świadomość, że po jego odejściu wilki drapieżne wejdą we wspólnotę Kościoła efeskiego nie oszczędzając stada. Uczula jednak starszych na to, że niebezpieczeństwo nie kryje się jedynie poza kręgiem wspólnoty. Źródło poważnego zagrożenia może pojawić się w samej wspólnocie – w tych, którzy formalnie są członkami wspólnoty, ale żyją inną mentalnością i głoszą „przewrotne nauki”, dosł. „mówią [rzeczy] odwrócone”. Zachęca więc starszych do miłości ofiarnej wspominając, że on sam ofiarnie pełnił posługę słowa we wspólnocie; nieraz upominając braci płakał: „czuwajcie, pamiętając, że przez trzy lata we dnie i w nocy nie przestawałem ze łzami upominać każdego z was”. 
 
Jakiś czas temu ukazał tekst abpa Bruno Forte zatytułowany „Oblicze Chrystusa dla dzisiejszego człowieka. Między pięknem i cierpieniem”. Metropolita Chieti-Vasto mówi w nim o trzech exodusach, o trzech wyjściach Jezusa. Pierwszy to „wyjście od Boga” na ziemię, a trzeci to „powrót do Boga”, czyli wniebowstąpienie, natomiast między tymi dwoma jest trzeci exodus; jest to „wyjście od siebie”, „zapomnienie o sobie”, zapomnienie o sobie aż po Krzyż. Pisze abp Forte: „Akceptując istnienie dla Ojca i dla ludzi Jezus jest wolny od siebie w sposób bezwarunkowy. Jego wolność jest wolnością, by kochać. (…) Stałą cechą charakterystyczną galilejskiego Proroka, którą podkreślają Ewangelie, jest bycie całkowicie wolnym od siebie, wolnym dla Ojca i wolnym dla innych” (Il volto di Cristo per l’uomo d’oggi. Fra bellezza e dolore - Torino, 1 Marzo 2010). Jezus kocha mnie i Ciebie miłością ofiarną: „za nich Ja poświęcam w ofierze samego siebie, aby i oni byli uświęceni w prawdzie”. Jezus umiłował Ojca, umiłował swych braci i siostry, aż po zapomnienie o sobie samym! Właśnie dlatego, że Jezus jest miłuje miłością ofiarną Ojciec powierzył Jezusowi swoją owczarnię. Dlatego również po zmartwychwstaniu Jezus zanim powierzy swoje owce Szymonowi Piotrowi będzie go pytał o zdolność do miłości ofiarnej. Bo jak mówił św. Grzegorz Wielki mówił: „ten, kto nie ma miłości bliźniego, żadną miarą nie powinien podejmować się obowiązku przepowiadania”.

Iluż męczenników, naśladując miłość Chrystusa, poszło w Jego ślady! Od czasów św. Ignacego Antiocheńskiego, biskupa, który poniósł śmierć męczeńską w Rzymie na początku II wieku, rodziło się przekonanie, że męczeństwo jest najwierniejszą formą naśladowania Chrystusa. W Kościele pierwszych wieków męczeństwo było uważane za ideał doskonałości. Pragnienie męczeństwa było tak wielkie, że niektórzy przygotowujący się do niego z pewnym rozczarowaniem pytali czemu miało służyć to przygotowanie, skoro nie mieli możliwości zostania męczennikami. Im odpowiadał np. Orygenes, że samo w sobie przygotowanie jest równoznaczne z prawdziwym męczeństwem, że gotowość oddania życia za Chrystusa jest równoznaczna z oddaniem życia. Chrześcijanie żyli w ciągłej gotowości do podjęcia najwyższej walki. Orygenes – syn męczennika, katechisty Leonidasa – charakteryzował tamte czasy: „Wówczas byliśmy naprawdę wierni, kiedy męczeństwo pukało do drzwi odkąd narodziliśmy w Kościele; kiedy wracając z cmentarza, na którym złożyliśmy ciała męczenników, udawaliśmy się z powrotem na spotkania liturgiczne; kiedy cały Kościół pozostawał niewzruszony; kiedy katechumeni byli katechizowani wśród męczenników i śmierci chrześcijan, którzy wyznawali prawdę aż do końca, i, po przejściu tych prób, jednoczyli się bez jakiegokolwiek lęku z żywym Bogiem. Wówczas mieliśmy świadomość zadziwiających i cudownych dzieł. Wówczas wierni byli bez wątpienia nieliczni, ale byli prawdziwie wiernymi, kroczącymi wąską ścieżką prowadzącą do życia” (zob. J.A. Gomez, „Historia de la vida religiosa. vol. I: Desde los origenes hasta reforma cluniacense”, s. 127). Prześladowcy spoza wspólnoty, jak „wilki drapieżne” pustoszyli stado, które choć było małą trzódką jednak wiernie trzymało się Mistrza naśladując Jego miłość względem Ojca Niebieskiego i względem braci.

W pierwszym dzisiejszym czytaniu z Dziejów Apostolskich zatrzymuje mnie zachęta św. Pawła zwrócona do starszych: „czuwajcie, pamiętając, że przez trzy lata we dnie i w nocy nie przestawałem ze łzami upominać każdego z was”. Te trzy lata, przez które apostoł „bez przerwy”, „nocą i dniem” (semityzm: dla Żydów dzień rozpoczynał się wieczorem), upomina (dosł. „kładzie do rozumu”) przywołują w mojej pamięci rzeczywistość nazwaną „białym męczeństwem”. To pojęcie jest czasowo późniejsze, ale zakorzenione w Biblii. Po ustaniu wielkich prześladowań Kościoła w IV wieku ideał krwawego męczeństwa zastąpiono męczeństwem bezkrwawym, za które początkowo uważano życie mnisze ze względu na stałe umartwienie i wyrzeczenie się własnej woli. Byli i tacy, którzy twierdzili, że męczeństwo bezkrwawe miało większą wartość z powodu swej długotrwałości. Warto podkreślić, jak ważne są: wytrwałość, wierność, systematyczność. Słowa Jezusa: „za nich Ja poświęcam w ofierze samego siebie, aby i oni byli uświęceni w prawdzie” bez wątpienia moglibyśmy odnieść do św. Pawła. On był czuwającym-„doglądającym” Kościoła w Efezie, dniem i nocą, bez przerwy, przez trzy lata. Był zdolny do zapomnienia o sobie, do myślenia o dobru wspólnoty. Troszczył się o tę wspólnotę cenną w oczach Boga, nabytą drogocenną Krwią Chrystusa i czynił to z ogromnym zaangażowaniem: „ze łzami”. W obliczu poważnej pokusy letniości czy przeciętności, która pojawia się wówczas, gdy ustają zewnętrzne prześladowania, potrzeba we wspólnocie Kościoła ludzi o płonących miłością sercach, żarliwców, długodystansowców.

Słowa „czuwajcie, pamiętając, że przez trzy lata we dnie i w nocy nie przestawałem ze łzami upominać każdego z was” chciałbym odczytać w kontekście naszego rekolekcyjnego doświadczenia. Po pierwsze to zdanie przywołało w mojej pamięci słowa o. Michaela Casey’a z książki „Lectio divina. Sztuka świętego czytania”. Trapista z Australii stwierdza, że „trwające całe życie obcowanie ze Słowem Boga to bardziej maraton niż sprint”. Kiedy wkraczamy w doświadczenie rekolekcji potrzebujemy wytrwałości. Rekolekcyjny czas to bardziej maraton niż sprint. Trzeba nam konsekwentnie zmierzać, w swoim tempie, w drodze modlitwy. I tak jak katechumeni czasu prześladowań wychowywali się pośród męczenników, tak my potrzebujemy uczynić środowiskiem naszej formacji wspólnotę świętych męczenników i wyznawców. Pomyślmy, jakie owoce wydała w życiu Ignacego Loyoli lektura życia Chrystusa i żywotów Świętych. W „Autobiografii” czytamy: „w rzeczy samej podczas czytania Żywotu Pana naszego i Żywotów Świętych myślał nad nimi i tak rozważał sam w sobie: «Co by było, gdybym zrobił to, co św. Franciszek albo co zrobił św. Dominik?». I rozmyślał o wielu rzeczach, które wydawały mu się dobre, a zawsze miał na oku rzeczy trudne i ciężkie. A kiedy je sobie przedstawiał, wydawało mu się rzeczą łatwą wcielić je w czyn. I całe jego rozważanie sprowadzało się do tego, że sobie mówił: «Św. Dominik zrobił to, więc i ja muszę zrobić. Św. Franciszek zrobił to, więc i ja muszę to zrobić» (…) rodziło się w nim pragnienie naśladowania świętych. I nie tyle zastanawiał się nad szczegółami, ile raczej obiecywał sobie, że przy łasce Bożej dokona tego, czego oni dokonali”. W efekcie chciał podjąć umartwienia „jakich pragnie serce hojne i rozpalone miłością Bożą”.

ks. Piotr Szyrszeń SDS

---------------------------------------------------------------------

Zachęcamy do skorzystania z nagrań sesji:

oraz innych sesji, które w 2010-2011 roku odbyły się w naszym domu. Prowadzili je:Józef Augustyn SJ; Amedeo Cencini FdCC; ks. Waldemar Chrostowskiabp Bruno Forte; Innocenzo Gargano OSB Cam., Dariusz Kasprzak OFM Cap., ks. Edward Staniek, Krzysztof Wons SDS; o. Wojciech Giertych OPks. Stanisław Haręzga; o. Mieczysław Kożuch SJ; abp Piero MariniMarko Ivan Rupnik SJ, Maria Campatelli, Nataša Govekar, Krzysztof Wons SDS; Wiesława Stefan, Małgorzata Kramarz, Elżbieta Łozińska; ks. Joachim Stencel SDS; ks. Jakub SzcześniakPiotr Szyrszeń SDS (CD); Piotr Szyrszeń SDS (MP3); Piotr Ślęczka SDS i Krzysztof Wons SDS.