I kto tu kogo czyta?
O medytującym Kowalskim, który wychodzi pokonany jako… zwycięzca, mówi ks. Krzysztof Wons, salwatorianin.
Marcin Jakimowicz (MJ): Jeszcze przed dekadą plakat ze słowem „medytacja” pachniał z daleka New Age. Dziś to słowo pada coraz częściej w zakrystiach i salkach katechetycznych…
Krzysztof Wons (KW): I Bogu dzięki! Nie możemy być w odwrocie, nie możemy być w sytuacji, gdy słowa, które opisywały święte wartości, jak „tęcza”, „orientacja”, „medytacja”, zostają skradzione przez narrację tego świata. To przecież ogromne bogactwo, głęboko zakorzenione w chrześcijaństwie. Słowo meditare wskazuje przecież na to, co dzieje się z nami w najświętszym momencie, jakim jest słuchanie słowa Bożego i przyjmowanie go do własnego życia. Jak moglibyśmy z niego rezygnować? By nie wprowadzać w błąd ludzi zagubionych w informacyjnym chaosie, dodaję do słowa „medytacja” określenie „chrześcijańska”.
MJ: Jan Kowalski chce rozpocząć dzień od biblijnej medytacji. Poranki są naprawdę dobre? A może zostawić sobie medytację na wieczór, na deser?
KW: Nie! Poranki są bardzo, bardzo dobre, bo przecież pokazują one, że… decyzja nie jest po naszej stronie. Słowo już nas wybrało. Słowo jest poranne, paschalne, otwierające. Wybrzmiewa w nim poranek wielkanocny. Jest w nim Syn Ojca, który stał się człowiekiem, umarł i zmartwychwstał. A On jest zawsze poranny. Ja naprawdę nie muszę czekać cały rok na śniadanie wielkanocne. Mogę je spożywać codziennie, i to w znakomitym towarzystwie –zasiadając do stołu z samym Jezusem. Poranna medytacja słowa jest jak wschodzące słońce. Ma ona wyprzedzać wszystko, bo „bez Niego nic się nie stało, co się stało”. Przecież wyznajemy od pierwszej strony Biblii, aż po Prolog Janowy, że „na początku było Słowo” (Brandstaetter przetłumaczy „na początku jest Słowo”). To Ono daje początek wszystkiemu. Ono stworzyło i stwarza ten świat. Teologia mówi o creatio continua – ciągłym stwarzaniu. Jestem nieustannie stwarzany przez Słowo. W dzień i w nocy.
MJ: Kowalski postanawia medytować spontanicznie, „gdy znajdzie czas”. Da się tak czy musi z góry go sobie wygospodarować?
KW: Musi go sobie wygospodarować, bo inaczej wszystko skończy się na pobożnych życzeniach. Niezwykle ważne są systematyczność i wierność. Słowo powinienem asymilować od poranka, i to najlepiej jeszcze przed śniadaniem, przed wyjściem do pracy. Jasne, trzeba być realistą i dostosować medytację do planu dnia. Jesteśmy bardzo niecierpliwi i czytamy Biblię, przyciskając od razu klawisz „enter”. Domagamy się natychmiastowej odpowiedzi. A Biblii trzeba dać czas. To żywa księga, która bada nasze intencje. Jesteśmy pokoleniem, które spędza sporo godzin przy komputerze i ma pod paluszkami klawiaturę. Wydaje się nam, że wciskając „enter”, mamy wszystko pod kontrolą. Klikamy i wyświetlamy to, co chcemy. A pokorny Bóg, który ukrył się w literze, otwiera się przed nami stopniowo, gdy spotyka się z naszą miłością. Słowo Boże już nas zna, czeka na nas.
MJ: Kowalski zerka na opasły tom Biblii i drapie się po głowie: od czego zacząć? Od słowa „z dnia”?
KW: Wyjął mi to pan z ust! Unikajmy myślenia, że to ja wybieram słowo. To ono wybiera mnie. Kościół, jak dobra matka, karmi nas nim we wszystkich szerokościach geograficznych, a dzień rozpoczyna z nim i profesor teologii, i prosty robotnik, i proboszcz, i wikary. To nie jest słowo, które pochodzi od Kościoła, on je jedynie przekazuje. Czytajmy słowo „z dnia”. Jasne, można się na nie otworzyć już wcześniej. W Centrum Formacji Duchowej jednym z owoców gorzkiego czasu COVID-u jest codzienne internetowe przygotowanie do słuchania słowa z kolejnego dnia. Z tej propozycji korzystają tysiące osób!
MJ: Śniadanie wielkanocne smakuje, bo jest raz w roku. Jest wyjątkowe. Co zrobić, gdy trawione dzień w dzień słowo nam powszednieje?
KW: Być mu wiernym i czytać je codziennie. Nawet jeśli nie czujemy jego smaku. Jesteśmy wychowywani do hedonistycznego, zrelatywizowanego przeżywania rzeczywistości: „To czuję, tego nie; to lubię, tego nie”, a słowo niezależnie od tego, w jakim jestem stanie (czy uniesienia, czy acedii), jest zawsze takie samo – i jest pełne życia. Rozwiązanie? Być wiernym, stałym, konsekwentnym, nie oceniać medytacji wedle własnego samopoczucia (to pułapka, którą Zły chętnie wykorzystuje). Mówię kończącym rekolekcje: „Być może owoc zobaczysz dopiero po miesiącach, po latach. Ale naprawdę go zobaczysz!”. Słowo przemienia od środka, delikatnie, bez fajerwerków. W Krakowie nie ma weekendu bez fajerwerków, a niebo jest im potrzebne jedynie jako tło. Nie możemy z Boga robić tła dla naszych medytacyjnych fajerwerków, a z Biblii tła dla naszych oczekiwań!
MJ: Kowalski, otwierając Biblię, ma zrezygnować z oczekiwań i pragnień?
KW: Nie! Ma chodzić z wielkimi pragnieniami, ale jednocześnie szukać w sobie wewnętrznej wolności wobec własnych oczekiwań. Czasami musi przełknąć gorzkie lekarstwo, ze świadomością, że jeśli będzie je cierpliwie zażywał, to pomoże mu wyzdrowieć. Bóg ma odpowiedź na wszystko, naprawdę. Trzeba tylko otwierać Biblię i czytać, czytać, czytać.
MJ: Właściwie kto kogo czyta? Kowalski Biblię czy Biblia Kowalskiego?
KW: To kluczowe pytanie! To Biblia czyta mnie, choć wydaje się, że jest odwrotnie. To absolutne sedno tej rzeczywistości! To nie my mamy panować nad tekstem, ale on nad nami. Jak wiele zależy od tego, jak się otwieram na Słowo, czy je przeżywam i „przeżuwam”. Lectio divina to przecież Boże czytanie. To Bóg mnie czyta, nie ja Jego. Może być przecież i tak, że czytam słowo, nie wychodząc poza własne myśli. Benedykt XVI przypominał, że trzeba pytać, co mówi tekst sam sobie, bo istnieje niebezpieczeństwo, że moje czytanie będzie jedynie pretekstem, by nigdy nie wyjść poza własne myśli. Wiem lepiej! Ktoś otwiera Biblię i ziewa: „Znowu to samo? Co tu jeszcze medytować? Ileż homilii na ten temat powiedziałem”.
MJ: Często zdarza się Księdzu odkryć coś nowego w słowie, które zna na pamięć?
KW: Nieustannie. Bo ono nigdy nie jest tym samym Słowem. Stare są tylko litery, ale za ich murem skrywa się słowo, które jest zawsze świeże, nowe, kochające. Nie narzekajmy: „Znam to na pamięć”. I nie chodzi nawet o pamięć intelektualną, ale o serce, bo to ono „pamięta”. Psycholog powie, że najsilniejsza pamięć to pamięć przeżyciowa. Ojcowie pustyni – często analfabeci – uczyli się na pamięć całych ksiąg czy nawet psałterza.
MJ: Ale często „przeżuwali” przez cały dzień jedno słowo!
KW: Sam to praktykuję. Łapię się jednego zdania, słowa, wersetu i to przeżuwam. „Powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja”. Jedno słowo może mnie karmić całymi miesiącami, bo jest ono niezgłębione. Starożytni powtarzali, że „Bóg wypowiedział tylko jedno słowo, a myśmy wiele słów usłyszeli”. Tym jednym jedynym, najdroższym słowem jest imię „Jezus”.
MJ: „Tylko Jego imię zawiera Obecność, którą oznacza” – czytam w katechizmie.
KW: To przecież to jedno jedyne Słowo uczyło tradycję wschodnią „modlitwy Jezusowej”. Świetnie, że o tym mówimy, bo to ono właśnie odróżnia medytację chrześcijańską od niechrześcijańskiej. Ewagriusz z Pontu podpowiadał, by powtarzać to Imię „z gniewem” (użył takiego określenia! Chodziło mu o wiarę, dynamikę, modlitwę całym sercem), dlatego że to Słowo kryje w sobie moc, rodzi do życia, zbawia. To nie jest tak, że jakąś techniką wywołuję skutki (to sedno medytacji niechrześcijańskiej). To nie jest mantrowanie, które przynosi ukojenie. Niektórzy podpowiadają: powtarzaj jedno słowo, nieważne jakie. Nie! Tu nie ma relatywizmu, tu chodzi o słowo Boga, bo to Ono nas stwarza.
MJ: A gdy Kowalski natrafia na fragment, którego nie rozumie? Na przykład inżynieryjny opis budowy świątyni? Ma się mu poddać?
KW: To kluczowe sformułowanie! Trzeba czytać, nie rezygnować, nie uciekać. Tak naprawdę najbardziej głęboka chrześcijańska jest… modlitwą pasywną (??? Czegoś tu jest chyba za dużo… Albo coś z odmianą nie tak???). Passivum divinum. Pozwalam słowu działać. To najbardziej święty moment medytacji. I nie chodzi o letniość, bierność, doskonale znany nam stan „lelum polelum”. Łukasz opisał, jak pięknie przeżywa ten stan Maryja. Najpierw słucha, potem zachowuje, jednocześnie strzeże – tłumacząc inaczej: „strzeże jak żołnierz” (zdając sobie sprawę, że złodziej szuka okazji, by to słowo wykraść) – i wreszcie medytuje, czyli pozwala, „by słowo wyjaśniało się przez słowo”.
MJ: „Jeszcze nikt swoim pytaniem okna w niebie nie wybił. Odpowiedzi w niebie nie brakuje, brakuje dobrych pytań. Nieraz trzeba się z Biblią pokłócić” – opowiadał mi Ksiądz. Kowalski się na to odważy?
KW: Czasami jego medytacja będzie przypominała walkę Jakuba z aniołem. W ciemnej nocy zniechęcenia, posuchy, zmęczenia. Najważniejsze jest to, co zrobił Jakub. Jego krzyk: „Nie puszczę cię, dopóki mi nie pobłogosławisz!”. Bóg zachęca: „Kłóć się ze Mną, wiedź ze Mną spór”. W medytacji przychodzi moment, który ojcowie starożytni nazywali synkrisis – kryzysem. Konfrontacja. Słowo wprowadza cię w błogosławiony kryzys, który prowadzi do nawrócenia. Kłóćmy, się, walczmy, opowiadajmy Bogu, „co nam leży na wątrobie”. Ważne, byśmy na końcu otrzymali imię, które otrzymał Jakub: „Walczący z Bogiem”, bo „walczyłeś z Bogiem i ludźmi i zwyciężyłeś”. Kto wyszedł z tej medytacji, kuśtykając, z przetrąconym biodrem? Anioł czy Jakub? Ale – uwaga! – Jakub wyszedł jako zwycięzca. Nigdy bardziej nie jesteśmy zwycięzcami niż wtedy, gdy dajemy się pokonać przez Boga i Jego słowo.